wtorek, 5 listopada 2013

Sen o miłości



Z październikiem zaczęłam pracę w kinie. Jednym z tych prawie zapomnianych przez ludzi miejsc, które giną w cieniu galerii handlowych i multipleksów. Codziennie wchodzę do pięknego, klasycznego budynku, utrzymanego w klimacie lat 30. Ze ścian patrzą na mnie wizerunki klasyków złotej ery Hollywood. A kiedy spędza się osiem godzin dziennie w „towarzystwie” takich sław, jak Greta Garbo,  
Humphrey Bogart, Marlena Dietrich, Marylin Monroe czy Clark Gable, nie sposób nie zacząć myśleć o klimacie i splendorze tamtych lat, który nieodmiennie przywodzi na myśl wielkie historie miłosne toczące się na srebrnym ekranie.

Być może to banał, ale w chwilach kiedy kino jest prawie puste, moje myśli mimowolnie biegną ku dawno zapomnianym marzeniom. Takim z czasów późnego dzieciństwa, kiedy człowiek jest jeszcze przekonany, że w lasach mieszkają czarownice, a w życiu wszystko jest możliwe. Marzeniach o wielkiej miłości i namiętności, rodem ze starych filmów. Może jednak jeszcze nie umarł we mnie pierwiastek duszy, odpowiedzialny za romantyczne usposobienie..?
Stoję więc przy barze, piję kawę i myślę, że może i mnie znajdzie tutaj kiedyś, zupełnie przypadkiem, postawny, elegancki brunet, o orzechowych oczach (mam do nich niesamowity sentyment) i porwie mnie w wir szalonych i irracjonalnych zdarzeń. Taki, który wieczorami, przy lampce czerwonego wina będzie opowiadał mi o swoich pasjach. W którego ramionach będę mdlała. Taki, który będzie zabierał mnie na długie nocne spacery. Który zainspiruje mnie do życia i sprawi, że moje oczy znów zaświecą tym specyficznym blaskiem, którego dawno już w nich nie było.

Będę codziennie przychodziła do kina. Nadal będę parzyła kawę i spoglądała na wizerunki dawnych gwiazd i ich „idealnych” romansów, myśląc o sytuacjach, które mnie spotkały. I o takich które dopiero nadejdą. Również o takich, które nigdy się nie ziszczą. Wieczorem wezmę płaszcz i wyjdę samotnie w mrok i chłód listopadowej nocy. A w oczach będę miała nadzieję.

Dobrej nocy życzy Wam dziś melancholijna Panna Katarzyna.

Źródło zdjęcia: http://elysesnow.wordpress.com/2012/02/01/most-romantic-film-28-gilda-1946/

środa, 9 października 2013

Żółtodziób na wernisażu, czyli jak się odchamić i nie wyjść na idiotę.

O sztuce współczesnej Przeciętny Polak wie, że można ją pomylić z wieszakiem, a artystów uważa za degeneratów społecznych, mieszkających na skłotach, wyrażających się poprzez wiercenie dziur w gipsowych popiersiach papieża. O sztuce współczesnej wiadomo również powszechnie, że nie można jej zrozumieć. Powyższe kwestie wpływają na Przeciętnego Polaka całkiem demotywująco. W końcu nikt nie lubi znajdować się w sytuacji, której nie jest w stanie pojąć. Mimo tego, czasami, każdego nachodzi chęć obcowania z kulturą. Postaram się podpowiedzieć, co wtedy zrobić, żeby jakoś przetrwać ową sytuację, bez zbędnych uszczerbków na zdrowiu fizycznym i psychicznym.

Faza PIERWSZA:

Wybieramy wydarzenie i czegoś się o nim dowiadujemy.

Czynność trywialna, ale bardzo przydatna. Sztuka współczesna jest niestety mało dosłowna. Jednak pod płaszczem formy kryje się zwykle niesamowita, wręcz kosmiczna (wiadomo) ilość znaczeń i kontekstów. O części z nich możemy się dowiedzieć  z TEKSTU KURATORSKIEGO, KATALOGÓW (drogi sposób), oraz STERTY ULOTEK (darmowy sposób).  Mamy jeszcze Internety, w których możemy znaleźć mniej więcej to samo, co w ulotkach, katalogach i tekstach kuratorskich, tylko że streszczone.

Można też olać wszelkie powyższe formy, pójść na wernisaż i PYTAĆ, PYTAĆ, PYTAĆ. Najlepiej pracowników galerii i samych artystów. A przy okazji napić się trochę wina. Pytajcie o wszystko, od formy, materiałów, techniki i inspiracji, ale wystrzegajcie się JEDYNEGO ZABRONIONEGO W ŚWIECIE SZTUKI PYTANIA. Jeżeli je zadacie, możecie być pewni, że skończycie wyśmiani bądź zmierzeni pogardliwym spojrzeniem™.  NIGDY, PRZENIGDY nie pytajcie artysty co znaczy jego dzieło, ewentualnie co miał na myśli. Jeżeli zapytacie, wykład na temat tego, że wszystko jest względne jak cholera, macie jak w banku.


Faza DRUGA:
Rozpoznajemy dzieła sztuki.
<No chyba, że poszliśmy na performens lub inne widowisko, wtedy po prostu idziemy za tłumem>.

Przyjaciółka opowiadała mi kiedyś, jak to wiedziona chęcią niecodziennych wrażeń, zawitała do Tate Modern i wzięła za instalację artystyczną… Urządzenie do pomiaru wilgotności powietrza. Nie jest to wcale banalny błąd. W końcu w galeriach wisiało i leżało już w zasadzie wszystko, od pisuarów, przez pakowane próżniowo syntetyczne odchody, po modyfikowane genetycznie petunie. Obiekty te, od zwykłych przedmiotów stojących gdzie popadnie, odróżniamy za pomocą MAŁEJ BIAŁEJ TABLICZKI. Znajduje się na niej zwykle nazwisko autora i tytuł pracy. Czasami kuratorowi zdarza się poszaleć i wrzuca również krótki biogram artysty, wtedy mamy do czynienia z TROCHĘ WIĘKSZĄ BIAŁĄ TABLICZKĄ.
Szczegół ten chroni nas skutecznie, przed popadnięciem w zachwyt (bądź pogardę) nad krzesłem, które zwykle służy do siedzenia Pani Gieni , etatowej pracownicy muzeum.


 
Krištof Kintera, Revolution. Mała Biała Tabliczka widoczna po prawej stronie instalacji.
Źródło: http://news.o.pl/2011/02/14/balka-sasnal-sztwiertnia-inni-wystawa-galeria-bwa-sokol-nowy-sacz/


Faza TRZECIA

Czy mogę dotknąć?

Aktualnie w sztuce dominuje trend interaktywny. Co oznacza mniej więcej tyle, że większość performensów, spektakli  i instalacji angażuje odbiorcę w jakiś mniej, lub bardziej pokrętny sposób. O ile problem uczestnictwa nie występuje w przypadku widowisk (aktor lub performer albo wciągnie was w wir zdarzeń, czy tego chcecie czy nie, albo wyda stosowną sugestię), o tyle ciężko bywa z instalacjami. Generalnie nie dotykamy obrazów i fotografii. Można do nich spokojnie podchodzić i podziwiać z dowolnej odległości, ale macanie tego typu wytworów byłoby dość dziwne. Jeżeli chodzi o rzeźby i instalacje, zdarzają się takie, których część można wziąć ze sobą, albo przestawić. Informacja na ten temat zwykle przyczepiona jest do dzieła, bądź umieszczona w jego pobliżu. Jeżeli wyczytamy w dokumentacji wydarzenia, że jest ono ‘interaktywne’, ‘immersyjne’, czy coś w tym guście, to spodziewajmy się raczej aktywnych form uczestnictwa i możliwości wpływania na zachowanie obiektu.



Franciszek Orłowski, Potencjalne Miasto. Najdziwniejszą rzeczą , którą wyniosłam z wystawy był... Test ciążowy, element powyższej instalacji.
ŹRÓDŁO: http://galeria-arsenal.pl/wystawy/franciszek-orlowski.html


Faza CZWARTA

A w co ja się mam ubrać… I jak się zachowywać w ogóle?!

Czasy, kiedy na wernisaże i premiery chodziło się w sukienkach koktajlowych i garniturach minęły bezpowrotnie. Najbezpieczniejszym (i najbardziej… poczytalnym) wyjściem jest uskutecznienie stroju w stylu MODERN CASUAL  (przeszukajcie blogi modowe, może na coś się przydadzą tak dla odmiany), uzupełnionego gustownymi okularami. Sprawdza się też hipsterskie wdzianko. Szczególnie, jeżeli udajemy się na jakiś podejrzany performens i przypuszczamy, że możemy zostać oblani, osmaleni bądź obsypani przez jakąś dziwną substancję. Sweterka z lumpa żal szczególnie nie będzie. Im więcej dziwnych warstw, czapek i chustek, tym bardziej wtopicie się w bohemę. Przerost formy nad treścią jest standardem, na tego typu imprezach.

Jeżeli chcecie wyjść na ‘znawców’ polecam przybranie znudzonego i lekko zniesmaczonego wyrazu twarzy, złapanie najbliższego kieliszka wina (uwaga, bardzo szybko się kończą), snucie się po pomieszczeniu, okazjonalne mruczenie pod nosem, że coś jest ‘słabe’ bądź ‘tendencyjne’ i głośne stękanie. Warto też nauczyć się około trzech nazwisk i tytułów pięciu dzieł, żeby móc nimi rzucić w jakimś światłym komentarzu. Zachwycać też należy się oszczędnie.
Jeżeli z kolei nie interesuje Was tworzenie wokół siebie atmosfery manieryzmu i wymyślnej elitarności, polecam standardowe przejście przez galerię, wymianę konstruktywnych (Co nie oznacza, że hiperfachowych) uwag, podejście do tego typu wydarzeń z uśmiechem i lekką dozą dystansu.   

Powyższe cztery wskazówki, podane z odrobiną humoru, pozwolą wam wejść w świat kultury bezboleśnie i z potrzebnym dystansem. Do akademickiego odbioru sztuki potrzebna jest ogromna wiedza, którą posiadają nieliczni. Nie dajmy się jednak zwieść pozorom. Kultura jest powszechna. Do jej odbioru takie samo prawo mają wszyscy, niezależnie od stopnia i kierunku wykształcenia. Do własnego zdania i gustów również. Zdecydowanie warto od czasu do czasu zainteresować się tą sferą. Obcowanie z nowymi sytuacjami niesamowicie poszerza horyzonty i sprawia, że życie nabiera zupełnie innego smaku. Nabierzmy więc odwagi i gnajmy do galerii!
 

Polecam kulturę współczesną,
Katarzyna Kuśka.

poniedziałek, 30 września 2013

Podróże małe i mniejsze.



Wczoraj siedziałam przed komputerem, bezpieczna w domu, rozmawiając z przyjaciółką o bezsensie rozwodzenia się nad egzystencjalnym wymiarem podróży. Dziś siedzę w pociągu pospiesznym, relacji Katowice – Poznań, a za oknem śmigają mi polskie równiny. Skażone pierwszymi oznakami jesieni, zalane słońcem. I bardzo chcę mówić o wędrówkach. Tym razem tych codziennych.


Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego podróżowanie budzi tyle emocji? Przecież, technicznie rzecz biorąc, jest to tylko pokonywanie odległości z punktu A do punktu B. A jednak motyw wędrówki stał się jednym z najpopularniejszych symboli kulturowych. Pojawia się zarówno w traktatach filozoficznych, jak i w popkulturowych produkcjach. Samotnym wędrówkom stawiali czoła starożytni mistycy, bohaterowie wielkich eposów, obłąkani rycerze, natchnieni poeci oraz współcześni buntownicy. Stawiamy im czoła również my – zwykli ludzie – jadąc do pracy, do rodziny na święta, biegając w parku czy wyjeżdżając na wakacje. Teoretycznie do oświeconych mnichów nam daleko, jednak sądzę, że posiadanie na stanie pomarańczowej szatki i Himalajów w pobliżu nie jest konieczne, by wnieść nieco więcej świadomości do swojego życia.  

Dlaczego więc wędrówka jest taka ważna?


Ponieważ biegnąc, zawsze jesteśmy sami. Zauważyliście, że kiedy zaczynamy się przemieszczać, zmienia się sposób postrzegania ciała? Zwiększa się uwaga, ruchy stają się bardziej wydajne, intuicyjne, mniej mówimy, osadzamy siebie bardziej w teraźniejszości. W tym stanie funkcjonuje tylko ludzka świadomość i droga. Takie podejście nie wydaje się wprawdzie zbyt doniosłe, kiedy pomyślisz, że podczas spaceru po poznańskiej Wildzie istniejesz tylko Ty i tamtejszy chodnik (wiadomo, jak się mają wildeckie chodniki do jakiejkolwiek rozwoju duchowego… ), jednak warto zwrócić uwagę na fakt, że bycie w teraźniejszości i wyzwolenie się z myślenia, to jeden z najczęściej wskazywanych sposób na drogę do spokoju wewnętrznego i oświecenia. Kiedy się przemieszczamy, wyłączenie umysłu staje się prostsze. Jakby intuicyjne. Do takich samych efektów ma prowadzić chociażby medytacja. Jednak współcześnie, kiedy mało kto ma możliwość spędzania długich godzin na siedzeniu w pozycji lotosu, nawet krótki spacer może stać się dobrym sposobem na spotkanie ze sobą samym.

Polecam więc z całego serca poświęcenie kilku chwil dziennie swojej osobie. Współcześnie, zawsze podpięci do sieci, bardzo często zapominamy o fundamentalnej zasadzie: powinniśmy być ważni dla siebie. Koleżanki też są ważne, wiadomo. I sytuacja w Syrii. I żubry on-line. Ale mniej. Tak więc ruszmy tyłki sprzed komputera i zamiast czytać o tym, jak dojść do równowagi psychicznej na wikiHow, pójdźmy się przejść. Samorozwój i strata około kilograma miesięcznie gwarantowana.

Polecam,
Katarzyna Kuśka,
etatowa Jędza Wszechświata.

Tak na koniec: Pierwszy tekst został popełniony. Podejrzewam, że idealny nie jest, ale kunszt przychodzi z czasem, więc mam nadzieję na chwilę cierpliwości z Waszej strony :) Uwagi techniczne  mile widziane, słać na maila. Pozdrawiam i życzę kreatywnego tygodnia!

Źródło grafiki: Sunset Walk, by Hamkahatta,

http://www.deviantart.com/art/Sunset-Walk-46218274